piątek, 8 września 2017

Zapraszam w nowe miejsce


Zapraszam wszystkich Czytelników w nowe miejsce, gdzie będą się ukazywały teksty. Oczywiście z nieregularnością, z jakiej słynę :-)

Klikamy w link poniżej i internet przenosi nas do innego świata :-)

Skup Aut



niedziela, 4 czerwca 2017

Uwaga oszust!!! Opowieść o tym, jak ukradłem katalizator i cofnąłem licznik.

   Miałem nie pisać już o S-klasie, ale jednak napiszę. Przed chwilą podniosłem maskę, odpaliłem silnik i stwierdziłem, że o debilizmie ludzkim pisać warto i warto pisać dużo.




   Przyjechali marzyciele kupować za 14 tysięcy W220. Gienek i Zygmunt dotarli dzisiaj (niedziela) o 6:37 rano. Już około 6:40 dowołali mi od oszustów, a o 6:41 jechali z powrotem do domu (300 kilometrów i nawet mi ich troszkę nie jest szkoda). Ich problemem było to, że prawdopodobnie z tekstu informującego, iż "nie można wymagać stanu fabrycznego" umknęła im gdzieś partykuła przecząca.

Z punktu widzenia Zygmunta i Gienka (tak by to zapewne wyglądało)

   Uwaga na oszusta- handlarza sprzedającego S-klasę!!!! Przejechaliśmy ze szwagrem 300 kilometrów w jedną stronę, żeby zobaczyć złom na czterech kołach!!!! Auto brzydkie, do malowania doły drzwi i ranty błotników i nie wiadomo co jeszcze! Ma ryski i wgniotki!!!! Handlarz zakamuflowany, na sto procent kłamał przez telefon, że ma w garażu Mercedesa 124 Coupe i że lubi Mercedesy,  a tak naprawdę to ukradł katalizatory z S-klasy!!! Świeże spawy tam były!!! Złodziej katalizatorów!!! A silnik TRAJKOCZE!!!! My wiemy jak taki silnik chodzi !!! Taki silnik nie TRAJKOCZE, a ten TRAJKOTAŁ!!! O trzeciej w nocy musieliśmy wyjechać żeby stracić czas i pieniądze!!! Cofnął licznik!!! Sam powiedział, że cofnięty licznik, znaczy handlarz - złodziej katalizatorów i cofacz liczników!!!! Ostrzegamy - strata czasu i pieniędzy!!!




Widok z lotu ptaka (ale taki trochę subiektywny)



   Wczoraj (sobota) dzwoni do mnie jakiś gość i wypytuje o auto. Odpowiadam na pytania, ale mam wrażenie, że rozmówca nie słyszy moich słów, tylko w głowie układa mu się to, co chciałby usłyszeć. Podkreślam, że w lakierowanie i drobną kosmetykę trzeba włożyć około 1500 - 2000 złotych. Podkreślam kilka razy, że na zdjęciu nie widać mankamentów i opisuję je. Podkreślam też, że W220 kosztują od około 10 tysięcy złotych (złomy), do ponad 30 tysięcy za auta zadbane, najprawdopodobniej w bardzo dobrym stanie. Zaznaczam więc, że mój jest w cenie adekwatnej do stanu- nie jest złomem, ale nie jest też, broń boże, ideałem. Jest w miarę OK. W pewnym momencie mam wrażenie, że chłop po drugiej stronie załapał, co do niego rozmawiam. Umawiamy się na 7. rano w niedzielę.

6:37 - podeszli do auta. Obserwuję ich z okna i po kilku sekundach jestem pewien, że Mercedes zostaje jeszcze ze mną. Na twarzach podróżników widzę obrzydzenie i złość. Zaglądają pod auto i robią kroczek w tył, przyglądają się przodowi, po czym wracają do miejsca "zero" i robią dwa kroczki w tył.
Podchodzę. Słyszę dzień dobry. W ich języku brzmi to mniej więcej tak.

   - A katalizatory wycięte! Świeże spawy widać!
   - Nie wiem, nie zwróciłem na to uwagi. A są wycięte? - szczerze zdziwiony odpowiadam.
   - Mówię, że świeże spawy widać! - burknął bojowo młodszy.
   - Może ktoś wyciął. Auto ma pewnie z milion kilometrów przejechane, to je ktoś usunął.
   - A ile pan w ogóle masz to auto?
   - Przecież ja handluję autami - odpowiadam jeszcze spokojnie.
   - No i już wszystko jasne! Ile żeś pan powiedział, że ma przejechane?! - wywarczał koleś.
   - No chyba nie myślicie, że siedemnastoletnia S-klasa ma dwieście osiemdziesiąt tysięcy? To raczej oczywiste, że ktoś, kiedyś ulżył temu licznikowi.

I w tym momencie zdałem sobie sprawę, że w ich mózgach wszystko się już poukładało. Ja handlarz, ukradłem katalizatory i cofnąłem licznik z miliona kilometrów do standardowego PN/MB/S/280000.
Dalsze przekonywanie do czegokolwiek nie miało najmniejszego sensu.
6:39 - gość od niechcenia mówi, żebym otworzył maskę i zapalił silnik. Ja znudzony i podirytowany wizytą "znafcuf" robię to. Po kilku sekundach słyszę

   - Zgaś pan to, bo szkoda naszego czasu!
   - A co wam się w silniku nie podoba? - pytam zaciekawiony.
   - To złom, szkoda naszego czasu i drogi. Posłuchaj se pan jak trajkocze! - warknął spec.
   - Nie wiem, co macie do pracy silnika, bo chodzi normalnie, a przede wszystkim nie mam pojęcia, czego wy oczekujecie za takie pieniądze. Poszukajcie sobie za 25 - 30 tysięcy i miejcie wymagania, żeby było nowe - odpowiedziałem jeszcze spokojny.
   - Zmień pan opis, że pan złom sprzedajesz! Nie takie widzieliśmy i jeszcze tańsze były! I zmień pan opis i przyznaj się że licznik cofnięty i nie oszukuj pan ludzi!!! - dowołali mi i poszli w cholerę.

Komentarz (jak sprawy się mają w realu)

Katalizatory. Faktycznie - katalizator ktoś kiedyś wyciął (pierwszy jest na miejscu). Po rurze widać, że wycięto to nie teraz, a kilka lat temu (podrdzewiałe w mniejszym stopniu niż oryginalne odcinki wydechu). Mnie nie chciałoby się spojrzeć nawet na jakiś katalizator, a co dopiero go wycinać. Znam granice żenady  i staram się ich nie przekraczać.

Wygląd. Podkreślałem gościowi przez telefon, podając nawet kwoty, jakie trzeba dołożyć w lakierowanie, że auto lepiej wygląda na zdjęciu niż w realu i że całe doły drzwi i ranty błotników trzeba zrobić. Podkreślałem, ze stary lakier ma odpryski i ryski. Nie dotarło.

Przebieg. Rzeczywiście cofnąłem. Jestem przecież debilem bez mózgu i mimo zapisów w CEPIKu i żadnych korzyści z cofania licznika w starym aucie, wystawianym w dolnym przedziale cenowym, ja i tak to zrobiłem. Czuję po prostu taki ZEW!!! I muszę. Jak nie cofnę, tom chory i mam czkawkę.

Trajkotanie. Podszedłem przed chwilą do smutnego Mercedesa i odpaliłem silnik, by posłuchać "trajkotania". Silnik ładnie zapalił. Jedyne, co dało się usłyszeć, poza odgłosem całkiem żywego jeszcze 320CDI, to drżenie jednej z górnych osłon plastikowych. Dotknąłem palcem i ... cisza. Wyremontowałem trupa w sekundę! Kurde znawcy przyjechali...

Podsumowanie (nie lubię ludzi, którzy...)

Nie lubię ludzi, którzy nie słuchają. Nie lubię ludzi, którzy z definicji widzą w innych oszusta. Nie lubię ludzi, którzy mając budżet wystarczający na zakup C-klasy W203 w średnim stanie, celują w S-klasę W220 i wymagają stanu salonowo-wystawowo-idealnego. Dlatego nie jest mi szkoda, że zrobili sobie panowie wycieczkę na 600 kilometrów.

P.S.

Wczoraj przyjechał klient z miasta leżącego w podobnej odległości i kupił ST170. Tylko ten klient słuchał tego, co mu mówiłem przez telefon i nic go nie zaskoczyło. Do niczego się nie doczepił. Wszystko wiedział przed wyjazdem. Bo ten pan nie był głuchy i zdawał sobie też sprawę, że jak coś ma kilkanaście lat, to ... ma kilkanaście lat.

Fajne auto było, co stwierdzam po przejechaniu nim ponad tysiąca kilometrów.

Żegnaj Ford ;-(


wtorek, 14 lutego 2017

Jestem taki wspaniały, uczciwy ...

   Aby opowiedzieć zdarzenie z dnia wczorajszego (poniedziałek), muszę cofnąć się o 9 dni, do zeszłej niedzieli. Aby cofnąć się do zeszłej niedzieli, powinienem wspomnieć o zakupie sprzed kilku tygodni.
Zatem od początku... 
   Kilka tygodni temu pojechałem do miasta odległego o 100 km, by coś tam załatwić. Żeby zwróciło się paliwo, nagraliśmy sobie zakup samochodu typu Skoda, o odmianie Felicia, w wersji czarne blachy po dziadku. Mlada Bolesława postała trochę, ponieważ nie mieliśmy czasu jej umyć, zrobić przeglądu technicznego i kilku zdjęć. W końcu czas się znalazł i maszyna poszła w serwis ogłoszeniowy. Przebieg miała faktycznie mały, więc telefonów było dosyć dużo. 




   Szkoda gadać, jaka banda kretynów pytała o ten pojazd (wystawiony za całe 1999 zł). Mistrzem był Szerlok Holms, który tonem dociekliwego agresora, dociekliwie dociekał (w treści była wzmianka o nowej chłodnicy), dlaczego ta chłodnica została niedawno wymieniona (auto 1998 rok, więc dla posiadających odrobinę mózgu raczej sprawa jasna, że stara najprawdopodobniej się zestarzała i ze starości zgniła). Szerlok miał jednak na to inną teorię - podejrzewał wypadek, lub co najmniej stłuczkę. Na nic zdały się moje zapewnienia, że w trupie dwudziestoletnim rozbicie lampy przesądza o złomowaniu. Pan wiedział jednak lepiej. On był pewien, że kupiłem to auto BITE i je naprawiałem po wypadku! Jak sam stwierdził, wiele już kilometrów zrobił i dużo się aut naoglądał i nie chciałby z Alwerni do Żywca jechać, by zobaczyć powypadkową Skodę, w której ktoś zmienił chłodnicę, najwyraźniej z jakiegoś powodu. Starałem się go przekonać, by nie przyjeżdżał do mnie, bo ja go nie chcę tu widzieć, starałem się go przekonać również, że jeśli z takimi wymaganiami będzie jeździł po Polsce w poszukiwaniu auta za DWA CHOLERNE TYSIĄCE ZŁOTYCH, to wyda całą kasę na paliwo i już mu na auto nie zostanie. Kilkakrotnie poinformowałem go również, że mam w dupie, czy auto za dwa tysiące było bite i nawet na to nie patrzę, bo dla mnie taki samochód ma jechać, hamować i trzymać się "kupy". Byłem w rozmowie z tym panem wręcz chamski, ale chyba to go w jakiś sposób tylko nakręcało do przyjazdu. Powiedział mi zdecydowanym tonem, że on się na drugi dzień zjawi, tylko musi mieć numer VIN samochodu (JA KUR*A NIE ŻARTUJĘ!!!).
   Obiecałem mu więc, że jak tylko dotrę do dokumentów od Skody w nocy (miałem je przy sobie cały czas) niezwłocznie prześlę mu ów wiele mówiący VIN (ciekawi mnie, co on chciał z tym numerem zrobić. W ASO sprawdzić, czy serwisowane do końca? Czy przebieg nie cofnięty?).
Oczywiście nic mu nie wysłałem (auto serio było bezwypadkowe i poza pomazanymi farbką pęcherzykami na błotnikach nic mu nie brakowało). I oczywiście pan nie przyjechał. Do dzisiaj pewnie wspomina, jak to udało mu się nie wleźć na minę powypadkową, z cofniętym licznikiem, a jeszcze na dodatek od handlarza. Bo skoro zataiłem przed nim VIN, to musiało tam być nieźle "nasrane w papierach"...

Do rzeczy. 
   Postawiłem Felicię przy drodze z kartką "do sprzedania". Na drugi dzień zadzwoniła do mnie kobieta, która pracuje po sąsiedzku. Chciała zobaczyć Skodę, bo się jej Ford KA zdepodłużnicował.
Spotkaliśmy się, opowiedziałem jej, co wiedziałem o aucie. Starałem się podkreślać zalety, ale o wadach też jej napomknąłem (nie było ich za wiele). Coś tam stargowała i kupiła. To było 9 dni temu.

   Wczoraj telefon od niej. Zamarłem, kiedy zobaczyłem na wyświetlaczu "Felę CzarneBlachy Kupiła"...
Odebrałem. Pierwsze zdanie, wypowiedziane tonem z nutą pretensji sarkazmu sprawiło, że ciarki mi po plecach przeszły...
- Dzień dobry. Chciałam panu podziękować za uczciwość i nic więcej. 
Cisza...
- Byłam dzisiaj u mechanika sprawdzić sobie auto. Tyle panu powiem, że jak będę kiedyś zmieniać auto, to tylko u pana.
Uffff... zeszło ze mnie ciśnienie. Zapytałem
- Czyli wszystko w porządku, nie wyszły żadne niespodzianki?
- Nic, absolutnie! Jest wszystko tak, jak mi pan mówił i jeszcze raz panu dziękuję za uczciwość, bo to w dzisiejszych czasach rzadko spotykane. Chciałam tylko zadzwonić i panu chociaż przez telefon podziękować.
   Fajne uczucie. Miło się człowiekowi robi, kiedy sprzeda auto (pełnoletnie, jakby nie było) i usłyszy, że kupujący (kupująca, w tym przypadku) jest bardzo zadowolony(a). Wymieniliśmy uprzejmości i koniec. Rozmowa trwała 48 sekund, a sprawiła, że cały dzień był miły.

   Ale żeby nie było tak słodziutko, to na koniec wspomnę o zdarzeniu sprzed kilku tygodni.
Sprzedałem szczur gwint sześć garów etrzydzieścisześć LPG wykreślone z dowodu. Kupił to tatuś z synem. Syn się napalił, a tata był straszliwie przeciwny zakupowi. Ojciec (człowiek o obyciu kowboja) chciałby marzącemu o drifcie potomkowi kupić jakieś pachnące świeżym kapeluszem Lacetti, czy coś w tym stylu. BMW było umęczone (choć blacharkę miało OK), lecz do chłopaka nie docierało to nawet wtedy, kiedy wprost śmialiśmy się z auta w trakcie jego oględzin. Bo było z czego się śmiać. On chciał sobie je zrobić i miał wielką zajawkę na zabawę z tym czymś. Tata całą frustrację i agresję z powodu wyboru syna kierował w moją stronę. Czułem się, jakbym temu starszemu panu przed chwilą oznajmił, że jesteśmy parą z jego pociechą i nic nie stanie na przeszkodzie naszej miłości. 
Klienci sprawdzili auto na SKP i uznali, że skoro nie jest zgnite, to biorą.




Na drugi dzień...
Zestaw słów oryginalny. Przepraszam, można nie czytać dalej.
Odbieram nieznany mi numer i słyszę jednym ciągiem wypluty potok słów
- My kupili wczoraj auto tam kurwa woda w chłodnicy jest bo my nalali do butelki i zamarzło na polu a tak w ogóle to tam kurwa koła nie ma zapasowego więc słuchaj mnie palancie jebany bo ci dupę obsmaruję w internecie! Koło ma być! I piątka borygo ma być! Jasne?! Piątka borygo i koło zapasowe i nie będę powtarzał!
Piii, piii, piii... Rozłączył się

Jestem taki wspaniały ...   :-)   ha ha ha

P.S. Nigdy się po "piątkę borygo" nikt nie zajwił.

czwartek, 2 lutego 2017

Dajcie wodę święconą - handlorz po drugiej stronie!




Wystawiłem ogłoszenie na Punto. O godzinie 21:28 sms od kulturalnego kogoś:
"Witam. To Punto to Pana prywatny samochód zarejestrowany na Pana??" (pisow. oryg. - kocham powielanie znaków zapytania. Piszący doprecyzował pytanie tak, by odpowiadający musiał udzielić odpowiedzi jednoznacznie).

Równie grzecznie odpisuję:
"Szanowny Panie/Pani, niestety nie. Muszę zmartwić, ale jestem handlarzem. Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru".
Spodziewałem się, że kulturalna osoba napisze coś w stylu "w takim razie dziękuję itp."
Niestety nie. Na słowo "handlarz" nawet u ludzi piszących "Pan" z wielkiej litery włącza się zagłuszacz uprzejmości. U niektórych budzi się agresja, atawizm, a niektórzy zamykają się w sobie. Zapewne, gdyby w telefonie była aplikacja "opluj gównem rozmówcę", do teraz drapałbym z twarzy kupę.
Nic mi nie odpisano. Zasmuciło mnie to niezmiernie i smutek przepełnia me serce. 





Dlaczego odpisałem na tego smsa, wiedząc że to nie jest klient na mój samochód?

1. Ponieważ ten ktoś zadzwoniłby do mnie dzisiaj w ciągu dnia, denerwowałby mnie swoim specyficznym głosem "fiaciorza" i zabierałby mi czas (zazwyczaj w chwili, kiedy nie mam czasu dzwoni taki "zawracacz dupy"). A tak mam spokój. Dowiedział się, że to Punto to rydwan szatana, że trzeba od niego z daleka, że klątwa itp.

2. Bo pomyślałem, że będzie kilka zdań do wrzucenia tutaj.

P.S. To jest takie "Wrzuć monetę". Proszę Was o klikniecie w linka obok i z góry dziękuję każdemu, kto kliknie ;-)   Skup Samochodów

wtorek, 24 stycznia 2017

Audi A6 C5 Quattro. Krótka historyjka o druciarzach busiarzach, reklamacji i zwrocie auta




Sprzedałem niedawno zielone A6 C5 Avant Quattro 2,5 tdi (trochę po sąsiedzku). Powtórzyłem kupującemu sto razy, że do wymiany jest filtr odmy i nawet mu to dużymi literami napisałem na fakturze. Debil mechanik w Grecji (auto tam "stacjonowało") rozwiązał problem odmy wiercąc w korku wlewu oleju dziurę.
Za dwa dni klient zadzwonił do mnie i wywarczał mi do słuchawki, że ten je&any złom stoi u mechanika w wiosce X i żebym sobie to gówno z padniętym motorem zabierał w tak zwane pizduuu.
Trochę byłem zaskoczony reakcją, szczególnie, że koleś kupił to auto za baaardzo niską cenę, więc nie miał co narzekać. Podjechałem więc do mechaników. Byli to spawacze, ratujący migomatami busy do przewozu ludzi.

Dygresja
NIGDY nie wsiądę do busa starszego niż rocznik bieżący! Po tym, co zobaczyłem na tym busowym SORze, mam dosyć. Te wszystkie sprzęty są tak przegniłe, że tam nie ma już do czego spawać! To wszystko jest tak drutowane, że można by po TVN dzwonić...
Nie piszę tego, powodowany jakąś chęcią odwetu. "Mechanicy" sami śmiali się z tego, co i jak naprawiają.

Do rzeczy
Specjaliści od "kaczek" i "lublinów" wyjaśnili mi, że to A6 to padlina, bo ma dziurę w korku, a odma jest drożna, bo se podmuchali do niej i jest drożna i ch&j! A tak w ogóle, to wtryski są na poxilinie założone i to jest złom. Takie tam i amen.
Nawet mi się z durniami nie chciało dyskutować. Zabrałem auto, oddałem kasę i Audi natychmiast pojechało na Mokrą do Krakowa, do Wojtka (taki mechanik, co raczej się na VAG zna).
Na drugi dzień dowiaduję się od niego, że
1. mam sobie zabrać auto w tak zwane pizduuu bo ... jest gotowe
2. silnik pracuje jak bardzo zdrowe 2,5 V6
3. silnik odpala na minus 20 po jednym obrocie wału :-)
4. pompa, wtryski i układ zasilania jest w idealnej kondycji (zapewne dzięki poxilinie)
5. zapchana była odma, którą trzeba było wymienić (nowość jakaś)
6. założył nowy korek oleju, w sterownikach nie ma błędów itd.


Tak szczerze powiedziawszy, bardzo się cieszę, że gość mi auto oddał (tak na serio, to była tylko moja dobra wola, że je przyjąłem, ponieważ o tej usterce został wielokrotnie poinformowany).
Po wymianie odmy A6 wystawiłem ponownie i było dostępne kilka godzin w ogłoszeniu. Sprzedało się, oczywiście, dużo lepiej niż wcześniej ;-)
P.S. Dobry mechanik, to podstawa! Wszyscy korzystający z transportu zbiorowego na Podbeskidziu - jesteście bezpieczni, w dobrych rękach i w dobrych sprzętach! Grunt to dobrze serwisować dobre busy, a wywieźć na złom złe Audi A6! Amen ;-)

P.S. 2 Układ tekstu się rozjechał. Nie wiem, o co chodzi. Sorry, ale nie potrafię tego poprawić. Reklamacji nie uwzględnia się!

PE ES NAJWAŻNIEJSZE!
Kto lubi to czytać - prośba o kliknięcie w linka poniżej :-) On się też rozjechał i jest trochę niżej poniżej ;-) Dziękuję
Skup Aut

sobota, 21 stycznia 2017

Kilka przestróg i przemyśleń na sobotę

Zdjęcie niezwiązane z tematem. Do sprzedania 1,4 16V, 2008r.


   Mówi mi znajomy, że w markecie wyczaił kartkę informującą o sprzedaży Lanosa z gazem. Podobno ładnego i zdrowego.
Biorę telefon i dzwonię. Pierwsze pytanie zadaję standardowe
- Witam, pan handluje, czy to prywatny samochód?
W słuchawce gruby głos tępego, podstarzałego jełopa- orangutana (tak właściwie, można było po pierwszym wyrazie podziękować, bo ... wiadomo)
- Eee, ygh, ten tego, no... yy prywatnie.
- Długo ma pan auto?
- Eeeee, no... ten... od zięcia wziołech... no... eee, niedawno, ale zięć pierszy właściciel - i ciągnie dalej - ałto ładne, zdrowe, zakonserwowane. Ino jeden błotnik w podkładzie, a tak to w orginale, w pierszym lakierze znaczy sie, szyby w prondzie, nic nie stuka, nic nie puka, ino lać i jeździć.
- Pan jest wpisany w dowodzie rejestracyjnym?
- No, e yy... mam umowę, co mi zienć podpisoł...
Tę rozmowę trzeba było szybko zakończyć, bo szkoda baterii w telefonie. Wiadomo, że żaden zięć nie istnieje, wiadomo, że handelek kupił na czystą umowę, podpicował pianką montażową i pcha parcha dalej.


Konkluzja
Jest popyt na auta nie od handlarzy, to handlarz się "odhandlarzowuje". Każdy chce z czegoś żyć. OK.

Dygresja
Ostatnio miałem wystawionych (na koncie niefirmowym) kilka specyficznych samochodów, w specyficznych cenach, o które dzwonili specyficzni ludzie. Każdy miał specyficzny zestaw pytań, zaczynający się od tego, czy to handel, czy osoba prywatna.
Odsiew telefoniczny - odpowiadam z dumą, że HANDEL i rozmowa trwa kilka sekund (najczęściej kończy się sygnałem przerwanego połączenia). Ja nie odrywam się nawet od swojej pracy.

Powrót do konkluzji
To, jakie ludzie łykają bajki i kupują od handlarzyków z umowami "in blanco" auta, zakupione dla żon, które nie chcą jeździć (bo auto za duże, za małe, za wysokie, za niskie), kupione na minutę przed tym, jak kupujący dowiedział się o wyjeździe za granicę na zawsze itp, jakie nieprawdopodobne brednie nabywcy chłoną,  przeraża.
Większość samochodów w necie wystawianych jest w celach zarobkowych i z tym się trzeba pogodzić.

Prawie żaden kupujący nie sprawdza zgodności danych osoby sprzedającej (ja sprawdzony zostałem KILKA razy w życiu).

Nie działa na poszukiwaczy to, że można bezpiecznie kupić samochód na fakturę, w istniejącej firmie, która bierze odpowiedzialność za sprzedawany towar. Lepiej kupić sportowe auto, które było nietrafionym prezentem na dzień babci. I wierzyć w te pierdoły...
Można potem sąsiadowi opowiedzieć, że ma się auto z historyjką, a nie zwykłe, kupione od handlarza, który z całą pewnością w ch&ja zrobił.
Problem się tylko pojawia w momencie, kiedy trzeba dochodzić swoich praw i nie ma za bardzo od kogo...

Teraz mała przestroga
Kilka razy w tygodniu odbieram telefony od ludzi, którzy szukają w ciemno w sieci, komu sprzedali samochód.
Scenariusz za każdym razem jest taki sam - pan handlarzyk odkupił auto i nie wpisał na umowie swoich danych. Obiecał, że do tygodnia dowiezie umowę z danymi nabywcy. Minął miesiąc, a pana nie ma. Zbliża się koniec OC...

SPRZEDAŻ KOMUKOLWIEK AUTA NA UMOWĘ "IN BLANCO" TO SKRAJNY DEBILIZM!!!

1. Nabywca wsiąka i nie wiadomo komu sprzedaliśmy pojazd.
2. Przychodzi termin płacenia OC i jak udowodnimy, że samochód sprzedaliśmy? Niby komu? Płacimy zatem sobie OC za coś, czego już nie mamy.
3. Kradzież paliwa na stacji benzynowej - komu sprzedaliśmy samochód? przecież nie posiadamy żadnego dowodu, że to nie my tankowaliśmy...
4. Zdjęcie z fotoradaru ...
i tak dalej.


Proponuję pomyśleć zanim się kupi, bądź sprzeda samochód. Niby prosta rzecz, a jednak konsekwencje prawne i finansowe mogą zaboleć. 

P.S.
Nie atakuję swojej profesji - atakuję nieuczciwe praktyki, pomijające płacenie podatków i wyłączające odpowiedzialność za sprzedawany towar. Tego typu "dorabianie" sobie psuje opinię nam  - handlarzom (prawie) uczciwym :-)